Boża współpraca



Nie za wcześnie… Nie za późno… Oto specyfika Bożej interwencji w nasze życie. Bóg nie przyśpiesza i nigdy się nie spóźnia. Dzięki  temu możemy spokojnie przygotować się na przyjęcie nadprzyrodzonych łask. Zarazem nie musimy martwić się „na zapas”, gdyż w swoim czasie na pewno otrzymamy od Bożej Opatrzności dokładnie tyle, ile potrzebujemy.

Tę  kojącą prawdę rewelacyjnie ukazuje rozwój relacji pomiędzy Maryją i Józefem. Nie dostali do rąk precyzyjnej rozpiski z dokładnym wyszczególnieniem, co i kiedy wydarzy się w ich życiu i co mają robić. Przecież Bóg wszystko wiedział i mógłby tak zrobić.  Ludzki rozum podpowiada, że tak byłoby najlepiej i najprościej. Ale to tylko iluzoryczna idea „w głowie”, która nie bierze pod uwagę faktu, że  życie jest rzeczywistością, gdzie istnieje ogrom różnych składowych.  Wielkie znaczenie ma „czas dojrzewania”. Dlatego Maryja i Józef stopniowo wzrastali, ucząc się współpracować ze sobą i z Bogiem.

Zanim zdołamy cokolwiek ważnego wspólnie zrobić, najpierw musimy zbudować pomost wzajemnego zaufania. Od najwspanialszych pomysłów ważniejsza jest pewność, że ich autor na pewno nosi w głębi swego serca dobro i ma zdolność rozpoznawania prawdy. Co więcej, chodzi o to, aby całym swym istnieniem odbierać miłość, która ujawnia się poprzez „zewnętrzne znaki” będące swoistym wcieleniem „wewnętrznego bogactwa”.  Dzięki takiemu właśnie przygotowaniu Maryja i Józef dali sobie radę w newralgicznej chwili. Gdy wyszło na jaw, że Maryja jest brzemienna, Józef wiedział, że on na pewno nie jest ojcem. W takim razie kto?

W tej po  ludzku pozornie jednoznacznej sytuacji zdrady nie rozpętało się jednak piekło wzajemnych oskarżeń i chaotycznych działań. Wręcz przeciwnie, zapadła jeszcze większa cisza wzajemnego bycia ze sobą i  wsłuchania się w siebie w Bogu. Milczenie jest najgłębszą mową. Milczące zamyślenie pozwala wczuć się w sytuację drugiego człowieka. Zarazem trwanie w milczeniu umożliwia dostrzeżenie nowych horyzontów  Bożego planu.

W tej perspektywie Józef najpierw podjął bardzo sensowną decyzję, aby dyskretnie pozwolić Maryi odejść. W ten sposób chronił ją przed prawdopodobnym ukamienowaniem. Ten Józefowy „szczyt dobrej woli i miłości”, maksymalny na poziomie ludzkim, umożliwił z kolei przyjęcie nadprzyrodzonej Bożej interwencji. W chwili, gdyż już byli gotowi, aby wchłonąć Bożą łaskę i Maryi jeszcze nic się nie stało, Bóg poprzez anioła Pańskiego oznajmił Józefowi we śnie: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (por. Mt 1, 18-24).  Przecież to mógł być tylko sen, który odzwierciedla piękne pragnienia, oderwane od rzeczywistości. Ale Józef, solidnie przygotowany, rozpoznał, że to był autentyczny głos Boga. Dlatego po przebudzeniu się „uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie”. 

W tym geście otrzymujemy najwspanialszy „dowód miłości”, który wyraża się w postawie posłuszeństwa. Józef posłusznie zrobił tak, jak mu anioł Pański polecił. Ten akt wyrastał ze wzajemnego posłuszeństwa, którym nacechowana była relacja Maryi i Józefa. To najlepszy sprawdzian czy komuś można zaufać, czy też nie. Jeśli o coś prosimy, a ktoś robi i tak po swojemu, ignorując naszą ufną prośbę, to jest to poważny sygnał ostrzegawczy. Jeśli jednak nasza ufna prośba spotyka się z „precyzyjnym wykonaniem”, to jest to wielka sprawa. Gdy taka sytuacja staje się stałym prawidłem, oznacza to, że mamy przed sobą człowieka, który nas kocha i któremu możemy zaufać. Powstaje poczucie bezpieczeństwa, które umożliwia realizację Bożych planów, gdzie niejednokrotnie jesteśmy na „granicy życia i śmierci”. Ale możemy być spokojni. W swoim czasie Bóg zawsze udzieli potrzebnej łaski i jako ludzie „wzajemnie posłuszni” będziemy w stanie ją przyjąć i przeobrazić wedle świętych Bożych planów…   

18 grudnia 2015 (Mt 1, 18-24)