Życiowe burze



To wszystko mnie przerasta. Nie mam sił dalej walczyć. Już dłużej tego nie zniosę. Nawet Bóg o mnie zapomniał!… Gdy takie myśli powstają w głowie, na pewno nie jest lekko. Ciemne chmury ogarniają zewsząd. Nie trzeba wywodów filozoficznych, aby uznać „humanistyczną wyższość” ciepłego przytulenia i pocałunku wobec zimnego odepchnięcia i uderzenia w twarz. Każdy normalny człowiek woli spotkać ludzi, którzy w trudnościach chętnie podadzą pomocną dłoń, a nie będą rzucać kłody pod nogi i potem jeszcze zachłannie zbierać z ziemi to, co po upadku wypadło… I jak do tej ciemnej ściany zła ma się prawda o Bożej miłości?

Powiedzmy szczerze. Kto przeżywa takie doświadczenia i nadal chce pozostać w życiu tam, gdzie teraz jest, na dotychczasowej „stronie egoizmu lub mniejszej miłości”, ten ma pełne prawo uznać, że stał się uciemiężoną ofiarą „miecza przekleństwa”. Ale istnieje jeszcze radykalnie odmienny sposób interpretacji doznawanego „końca świata”. W tym ujęciu odkrywamy, że Wielkim Autorem całego scenariusza jest sam Jezus, który postanowił zaprosić nas do przeprawienia się na „stronę miłości lub większej miłości”.  

Bo wiedzieć trzeba, że miłość jest czymś bardzo dynamicznym. Gdy nie wzrasta, obumiera i popada w dekadencję egoizmu. Tak, jak czysta woda w zbiorniku, gdy stoi, z czasem butwieje. Jakże wiele autentycznie pięknych początków na drodze życia małżeńskiego, duchownego lub konsekrowanego. A potem niestety bywa nieraz „bardzo nie-pięknie”. Dlaczego? Bo „oklapnięte wystygnięcie” sprawiło, że istniejący jeszcze egoizm pogłębił się, zaś dotychczasowa miłość przeobraziła się w nowy egoizm. Dlatego Jezus przychodzi z pomocą i z wielką troską mówi: „Przeprawmy się na drugą stronę”.  

W Ewangelii te Boże słowa padły w związku z wezwaniem uczniów do przepłynięcia na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego (Mk 4, 35-41). W trakcie tej przeprawy „naraz zerwał się gwałtowny wicher”. Takie burze, na skutek zderzenia zimnych i ciepłych prądów nad jeziorem, były śmiertelnie niebezpieczne. Stąd krzyk uczniów: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy”?  Wówczas Jezus dał świadectwo swej Boskiej mocy, która jest w stanie uspokoić nawet najpotężniejsze żywioły fizyczne i duchowe. Na Jego rozkaz „wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza”. 

Tak! Kto chce przedostać się na „drugą stronę” głębszej wiary, nadziei i miłości, ten musi przygotować się na atak wichru. Następuje bowiem zderzenie dotychczasowych „zimnych mas egoizmu” z nowymi „gorącymi prądami miłości”. Nie lękajmy się! Jest to błogosławione „zderzenie kontrolowane”.  Jezus jako Boski Pan panuje nad wszystkim. Możemy mieć jednak wrażenie, że Jezus śpi; jakby o nas zapomniał. Ale jest to tylko ludzkie odczucie. Jezus dopuszcza taką sytuację, aby nasza wiara mogła umocnić się. Kiedy trzeba, powie do miotającego nami wichru: „Milcz, ucisz się”. Po chwilach grozy i ogromu cierpienia znów zapanuje „wielka cisza”. Z radością odkryjemy piękno pogłębionej miłości w relacji do Boga i do ludzi.  

Dlatego każde doświadczenie burzy traktujmy jako błogosławieństwo. Przed nami pojawia się bowiem możliwość usunięcia kolejnych obszarów egoizmu i zaistnienia nowych przestrzeni pogłębionej miłości. Wołajmy wtedy ufnie do Jezusa, postępujmy zgodnie z sumieniem i dzielnie trwajmy. Możemy być pewni, że wszystko dokonuje się pod kontrolą Jezusa i zgodnie z Jego miłością do nas. Nawet w oku najokrutniejszego cyklonu możemy mieć w sercu nadzieję, że po pewnym czasie będziemy rozkoszować się ciepłym powiewem głębszej miłości. Gdy będziemy z wiarą i odwagą ufać Jezusowi, spełnienie tej nadziei jest tylko kwestią czasu. Jakiego? Jezus zna optymalny czas…  Błogosławieni i szczęśliwi, którzy przeżywają życiowe burze razem z Jezusem!  

31 stycznia 2015 (Mk 4, 35-41)