Pokój serca w promieniach Miłosierdzia


Gdy zapalimy światło w pokoju i zobaczymy bałagan, to możemy zareagować na wiele sposobów. Przy założeniu, że  lubimy porządek, warto zwrócić uwagę na dwie reakcje. Najprostsze rozwiązanie, to po prostu od razu zgasić światło i nie wchodzić. Można wyobrazić  sobie i trwać w przekonaniu, że pokój jest czysty, uporządkowany i wysprzątany. Jednocześnie dla lepszego znieczulenia to świetna okazja, aby zbulwersować się „nieporządkiem”, jaki panuje u znajomych. 

Drugie rozwiązanie jest bez porównania trudniejsze. Po zapaleniu światła i zobaczeniu rozgardiaszu odważnie wchodzimy do środka i zgodnie z faktami stwierdzamy: „Ależ tu bałagan! Nic, tylko usiąść i płakać…”. Ale na szczęście rąk nie załamujemy, tylko podkasawszy rękawy, w blasku światła, bierzemy się za robienie porządku. Dzięki temu nawet stan przypominający „chaos” przed stworzeniem świata zostaje przekształcony w ład budzący skojarzenia z pięknem Bożego aktu stwórczego.   

Ta niepozorna scena z domowego życia tak naprawdę nie dotyczy jedynie zewnętrznych porządków. To szalenie inspirująca metafora, która dotyka naszego życia duchowego i moralnego. Gdy dociera do nas Boże Światło, które pada na zabałaganione obszary naszego życia, możemy zareagować na dwa zasadnicze sposoby. Pierwszy polega na tym, że po prostu eliminujemy źródło tego niewygodnego promieniowania. Głosiciel Prawdy zostaje zdecydowanie uciszony czy wręcz unicestwiony. W skrajnych przypadkach dochodzi nawet do fizycznego zabójstwa człowieka, który przekazuje niewygodne treści. Tak właśnie postąpił Herod wobec Jana Chrzciciela, wskazującego na grzech. Najczęściej jednak zabójstwo dokonuje się poprzez słowa na poziomie psychicznym i duchowym.  Prorok zostaje oczerniony i przedstawiony jako wariat głoszący głupoty. „Deser oburzenia” zawsze jest tu mile widziany: „skandal, jak tak można?!”. 

Taka operacja chwilowo rozwiązuje problem i daje zewnętrzny spokój, ale nie na długo. W grzesznym wnętrzu zaczyna narastać niepokój. Widać to u Heroda, po zabiciu Jana Chrzciciela: „Tetrarcha Herod usłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Jezusa i był zaniepokojony” (Por. Łk 9, 7-9). Podświadomie rodzi się lęk przed powrotem „zabitego”. „Powstał z martwych”, zjawił się”, „zmartwychwstał”, takie myśli zaczynają nurtować i od wewnątrz straszyć. Nie jest przypadkiem, że Herod z lękiem woła: „Ja kazałem ściąć Jana. Któż więc jest Ten, o którym takie rzeczy słyszę?”. Tak, coraz bardziej podnosi głowę obsesja grożącego niebezpieczeństwa. W ruchu samoobronnym powstają dalsze oskarżenia i zabójstwa. Właściwie wszystko, co przypomina „zabite słowo”, musi być unicestwione. Wszak to jest światło, które przypomina o wewnętrznej ciemności grzechu. Jakakolwiek próba wyłączenia tego zewnętrznego światła nie usunie jednak bałaganu we wnętrzu. Nawet największe oburzenie na skandaliczny „ciemnogród drugiego” nie uporządkuje własnego pokoju. 

Dlatego zdecydowanie lepiej jednak nie zabijać proroka, ale przyjąć go i pokornie uznać się za grzesznika. Papież Franciszek zapytany: „Kim jest Jorge Mario Bergoglio?”, odpowiada: „Jestem grzesznikiem. To jest najtrafniejsza odpowiedź”. Oto konkretne świadectwo, które wpisuje się w linię autentycznych uczniów Jezusa Chrystusa. Gdy pojawia się prorok, lepiej go nie zabijać, aby mieć spokój. Lepiej z wdzięcznością przyjąć głoszone przez niego słowo, uznać bałagan swego wnętrza i wziąć się za sprzątanie, czyli wejść na drogę nawrócenia.  Gdy pojawia się światło słowa, odsłaniające nasz grzech, lepiej tego światła nie gasić. To właśnie w jego blasku zyskujemy bardzo dobre warunki do zrobienia moralnych porządków. Efekt końcowy jest wspaniały: uporządkowane i pełne pokoju wnętrze; przed nikim i przed niczym nie trzeba już uciekać. 

W Jezusie Chrystusie nawet największy „śmiertelny bezład” może  zostać przeobrażony w Życiowy Ład Zmartwychwstania. Wystarczy pokornie uznać grzech i na całego zaangażować się w przyjęcie  Miłosierdzia…

26 września 2013 (Łk 9, 7-9)